Choć od jej urodzin minęło własnie 120 lat, nie było później polskiej gwiazdy większej niż ona. Pola Negri – jedna z najgłośniejszych postaci w Hollywood lat dwudziestych. Z Lipna, miasteczka zagubionego na Kujawach, gdzie się urodziła, zawędrowała na drugi koniec Ameryki, okrzyknięta królową ekranu, boginią, femme fatale o uroku, jakiego Hollywood dotąd nie znał.
Na jej temat krążyło wiele legend. Że Chaplin chciał się z nią ożenić, choć on sam później temu zaprzeczał. Że paradowała z lampartem, choć na widok zwykłego dachowca uciekała (to akurat wykorzystywała jej rywalka, Gloria Swanson, która koty uwielbiała, trzymała całe ich stado i kazała swoim asystentkom wypuszczać je wprost na Negri). Że tylko Ernst Lubitsch potrafił poskromić ją na planie filmowym.
Z pewnością była mistrzynią autopromocji. Miała naturalny talent do tego, do czego dziś aspirujące gwiazdy wynajmują wyspecjalizowane agencje. Wiedziała, co robić, gdzie i jak się pokazywać, by być w centrum zainteresowania. I chętnie o sobie mówiła, choć za każdym razem podawała inne wersje zdarzeń. By się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po napisaną przez nią autobiografię i książkę „Pola Negri. Legenda Hollywood”, w której Mariusz Kotowski zebrał z rożnych źródeł jej wypowiedzi na temat własnego życia. W obu pozycjach możemy przeczytać, jak karierę zaczynała. Jednak o ile w pamiętniku pamiętała o Aleksandrze Hertzu i jego wytwórni „Sfinks”, w której debiutowała grając w „Niewolnicy zmysłów”, to w późniejszych wypowiedziach podawała, że była jedyną twórczynią filmu, jego scenarzystką, reżyserką i producentką, w dodatku wykorzystaną przez oszusta, który w podstępny sposób odebrał jej film, by na nim zarabiać. W rzeczywistości była w tym czasie poczatkującą aktorką, miała 15 lub 16 lat (prawdziwej daty urodzin także nie lubiła podawać). Aleksander Hertz stojący na czele wytwórni Sfinks zachwycił się nią i postanowił obsadzić w swoim filmie. Miał oko do wyłapywania przyszłych gwiazd, co udowodnił nie raz.
Pola zrobiła furorę. Dzięki Ryszardowi Ordyńskiemu znalazła się w Berlinie, gdzie stanęła przed Maxem Reinhardtem, z którym Ordyński wtedy pracował. Tu spodobała się mistrzowi Lubitschowi. Rola w „Oczy mumii Ma” stała się przełomowa. Kiedy Lubitsch zabrał ją ze sobą do Ameryki, była już gwiazdą. Choć dopiero Hollywood dało jej to,czego pragnęła. Pieniądze i przede wszystkim sławę.
Lata 20. to najbardziej znany czas w karierze Poli Negri. Głośne romanse (najgłośniejszy z Rudolfem Valentino), rywalizacja ze Swanson. Ale kiedy pojawił się „Śpiewak jazzbandu”, czyli pierwszy film dźwiękowy, i natychmiast wybuchła rewolucja w kinie, Pola, jak wielu aktorów kina niemego, została bez pracy. Bo chociaż mówiono, że włada sześcioma językami, to po angielsku mówiła z tak okropnym akcentem, że producenci uznali, iż nie można pozwolić jej przemówić z ekranu. Negri nie mogła znieść tego, że odesłano ją na emeryturę. Wybrała rozwiązanie, które nie przynosi jej chluby. Wyjechała do Niemiec, którymi rządził już Adolf Hitler. Był moment, gdy Goebbels, który jej nie znosił, zakazał jej gry w niemieckich filmach. Ale natychmiast interweniował sam Hitler, który był jej wielbicielem. Po świecie gruchnęła nawet plotka, że chce się z Polą ożenić. Na szczęście aktorka w porę się opanowała i zanim wybuchła wojna, wyjechała z powrotem do Ameryki.
Gdy zaproponowano jej po latach powrót na ekran rolą Normy Desmond, upadłej gwiazdy, która w samotności rozdrapuje świetlaną przeszłość w swoim wielkim, pustym domu w filmie „Bulwar Zachodzącego Słońca”, rolę tę odrzuciła. Normą został jej dawna rywalka Gloria Swanson. Swanson dostała za tę rolę Złoty Glob i nominację do Oscara. Negri nigdy tego zaszczytu nie dostąpiła.
O początkach Poli Negri i jej związkach z warszawską wytwórnią filmową Sfinks napisałyśmy z Faustyną Toeplitz-Cieślak w książce, której premiera ma się odbyć w kwietniu. Historia jest fascynująca. Muszę stwierdzić, ze polska przedwojenna „fabryka marzeń” była równie ciekawa, jak ta amerykańska. A marzenia polskich pionierów filmu równie wielkie, jak twórców z Hollywood.

