Ten wieczór to była prawdziwa uczta – muzyczna, wizualna, estetyczna. Choć sala – Hala Koło – nie była kameralnym paryskim klubem, to momentami można było się w niej poczuć tak, jakbyśmy znaleźli się właśnie gdzieś w Paryżu na koncercie dla wtajemniczonych. Choć w małym klubie zapewne koncert ZAZ nie mógłby mieć tak znakomitej oprawy scenograficznej.
Jednak skoro był to przede wszystkim koncert, to zacznijmy od muzyki. ZAZ promowała najnowszą płytę „Paris”. Album jest hołdem, który złożyła miastu, sięgając do klasyków francuskiej chanson, bo Paryż nie od wczoraj jest przecież bohaterem piosenek. Znalazły się tu kompozycje z repertuaru Maurice’a Chevaliera, Edith Piaf czy Charlesa Aznavoura. I od Paryża, od „Paris sera toujours Paris” i „Sous le ciel de Paris” zaczęła, wprowadzając od razu w nastrój rodem z Montmartre’u czy Pól Elizejskich („Champs Elysees” z repertuaru Joe Dassina zabrakło jednak w czasie koncertu, choć piosenka znalazła się na płycie). I właśnie w takich stylizowanych, pełnych francuskiej elegancji i lekkiego pastiszu utworach ZAZ jest zdecydowanie najlepsza. W czasie koncertu sięgnęła jednak nie tylko do albumu paryskiego. Były też jej wcześniejsze przeboje, jak „On Ira” (utwór zabrzmiał zupełnie inaczej niż w wersji albumowej na „Recto verso”, bardziej odważnie i alternatywnie), czy pochodzące z debiutanckiegj płyty „Je veux” „Eblouie par la nuit”.
ZAZ śpiewała świetnie, była porywająca, a doświadczenie, które zdobywała występując na ulicach Paryża, pozwoliło po pierwsze na nawiązanie znakomitego kontaktu z publicznością, po drugie – zadecydowało o kondycji wokalnej artystki, której głos z każdą piosenką nabierał wigoru i lekkości. Isabelle Geffroy, bo tak się naprawdę nazywa, czarowała, zmieniała tempa, żonglowała nastrojami. Nie było tandetnych chwytów, za to mnóstwo dobrej muzyki i zaskakujących momentami efektów wizualnych. ZAZ pojawiała się na scenie w kilku postaciach, księżyc wędrował po nieboskłonie, a w „Le Romance de Paris” spacerowaliśmy ulicami Paryża. Na koniec ZAZ rozpłynęła się wśród gwiazd, które zaświeciły na scenie.
Wieczór z ZAZ był magiczny. Artystka jest prawdziwym scenicznym zwierzęciem, widać, że scena jest jej żywiołem, że znakomicie się na niej czuje, jest swobodna, choć koncert, który prezentuje, to właściwie spektakl, dokładnie przemyślany, wyreżyserowany i zrealizowany. Warszawa była pierwszym przystankiem na jej polskiej mini trasie. Teraz czas na Wrocław i Gdynię. Naprawdę zazdroszczę fanom artystki, którzy mają jej koncert jeszcze przed sobą.






