Rolling Stonesi działają od 1962 roku, Skaldowie są tylko o 3 lata młodsi. Zespół powstał latem 1965 roku, na scenie zadebiutował w październiku tego samego roku. Dokładnie 50 lat później zagrali koncert z tej okazji i wcale nie brzmią, jakby mieli odejść na emeryturę.
Koncert odbył się dziś, czyli 19 października, w sali Teatru Roma. Widownia wypełniła się kilkoma pokoleniami fanów zespołu. Należę do tego pokolenia, które od Skaldów jest młodsze. Dla mnie grupa po prostu jest od zawsze, a świat bez „Dwudziestego szóstego marzenia” czy „Przeslicznej wiolonczelistki” nie istnieje.
Gdyby Skaldowie w czasie jednego koncertu mieli zaśpiewać wszystkie przeboje, które nagrali, graliby pewnie przez całą noc, a nie przez dwie godziny. Ale nie mogło zabraknąć takich utworów, jak „Kulig”, „Nie całuj mnie pierwsza” czy „W żółtych płomieniach liści”. Tę ostatnią piosenkę Skaldowie oryginalnie nagrali z Łucją Prus. Na koncercie zastąpiła ją Natalia Sikora, która była absolutnie zjawiskowa. Gdy ze Stanisławem Wenglorzem zaśpiewali „Nie widzę ciebie w swych marzeniach”, w sali Romy zrobiło się prawie, jak na Woodstock. Mocne, psychodeliczne brzmienie i rockowe głosy o dziś rzadko spotykanej barwie.
Koncert odbył się z okazji 50 rocznicy powstania zespołu. Jak to na urodzinach, musiało być rodzinnie. Na scenie wystąpili nie tylko założyciele Skaldów – bracia Jacek i Andrzej Zielińscy, ale i dzieci Jacka Zielińskiego – córka, która towarzyszyła mu wokalnie, i syn – gitarzysta.
Skaldowie mają na karku 50-tkę. Ich przeboje często liczą niewiele mniej lat. Ale ani muzycy, ani piosenki zupełnie się nie starzeją. W roku szacownego jubileuszu grupa jest w znakomitej formie, a jej przeboje śpiewali wszyscy i nikogo nie trzeba było uczyć słów. Na zakończenie zaś to publiczność zaśpiewała Skaldom sto lat.



