Nie
wiem, czy powinnam przyznawać się, że ta książka trafiła w moje
ręce dopiero teraz, czy nie, ale tak bardzo urzekła mnie ta
historia, że postanowiłam o niej napisać i polecić, koniecznie
polecić, bo to opowieść, która porusza, sięga do najgłębszych
emocji i pozostawia po sobie ślad w głowie czytającego. W mojej
pozostawiła, chociaż…
wiem, czy powinnam przyznawać się, że ta książka trafiła w moje
ręce dopiero teraz, czy nie, ale tak bardzo urzekła mnie ta
historia, że postanowiłam o niej napisać i polecić, koniecznie
polecić, bo to opowieść, która porusza, sięga do najgłębszych
emocji i pozostawia po sobie ślad w głowie czytającego. W mojej
pozostawiła, chociaż…
…
chociaż w pierwszym momencie pomyślałam, że historia 5-letniego
chłopca z Brazylii to nie jest opowieść dla mnie. „Diabelskie
dziecko”, bo tak Zeze sam o sobie mówi, obcina sznury, na którym
suszy się pranie, wypycha pończochy szmatami, żeby udawały węże,
i robi tym podobne rzeczy, które w miasteczku, w którym mieszka,
sprawiają, że ma opinię wyjątkowego łobuza. Dziś takie
przewinienia są raczej zabawne, prawda? Jednak z tego sielankowego
obrazka zaczyna wyłaniać się zgoła odmienny, przerażający i
całkiem współczesny świat osamotnienia i przemocy, która
fundowana jest małemu Zeze we własnym domu. Ale w tej historii nikt
nie jest tak naprawdę jednoznacznie dobry ani zły. „Diabelskie
dziecko” jest tylko zagubionym 5-latkiem, ojciec, który tak go
skatuje, że umrze dla swego syna za życia, jest pogrążonym w
depresji bezrobotnym, który każdego dnia upada coraz niżej, a
Portugal, którego Zeze chce zabić, gdy tylko dorośnie, okazuje się
wspaniałomyślnym przyjacielem. Choć muszę przyznać, że czytając
książkę blisko 50 lat po jej napisaniu, w świecie, który został
już odarty ze wspaniałomyślności i bezinteresownej dobroci, cały
czas wietrzyłam jego niecne pobudki. Jednak Portugal rzeczywiście
okazał się dobry. Dlatego to, co się z nim stało, tak bardzo mnie
poruszyło, bo okazało się, że to dobro, które jest tak naprawdę
coraz trudniejsze do odnalezienia, nie ma szans na przetrwanie. W
historii Zeze koniec Portugala to jednak warunek konieczny, by
przekroczyć granicę dorosłości, by zrozumieć, czym naprawdę
jest życie. Szkoda, że nie ma w nim miejsca na drzewko
pomarańczowe, które staje się powiernikiem, dając nadzieję tam,
gdzie trudno ją znaleźć.
Książka
napisana jest prosto. Nic dziwnego, skoro to Zeze jest narratorem.
Dzięki temu mogą padać fundamentalne pytania zadawane bez zbędnego
zadęcia. Historia jest bardzo klarowna, zbudowana precyzyjnie,
sprawia wrażenie bezpretensjonalnej i dziecięco naiwnej, gdy się
jej jednak bliżej przyjrzeć, widać pisarską dyscyplinę i dbałość
o strukturę. Historia Zeze rozgrywa się w Brazylii, nie ma w sobie
jednak nic z brazylijskiej telenoweli. Nie jest pozbawiona elementu
magicznego, ale okazuje się boleśnie szczerą opowieścią o
dojrzewaniu, nie tylko tym związanym z dorastaniem, także tym,
które przeżywamy co dzień, w obliczu każdego wydarzenia,
pozbawiającego nas kolejnych złudzeń. I to w tej powieści wydało
mi się najbardziej uniwersalne i jednocześnie najsmutniejsze. Ale
jest w niej też nadzieja, bo ostatecznie Zeze przecież podnosi się
i rusza w dalszą drogę.
