Pierwszy tom z bajkami jego autorstwa ukazał się w 1937 roku (z datą wydania 1938). On sam był już weteranem wojny polsko-bolszewickiej, dyplomowanym prawnikiem, adwokatem specjalizującym się w prawie autorskim (współzałożycielem i radcą prawnym ZAIKSu) i autorem publikowanych wierszy dla całkiem dorosłych czytelników. Urodził się jako Jan Wiktor Lesman, ale kiedy postanowił zostać poetą, okazało się, że dwóch poetów o tym samym nazwisku w jednej rodzinie to za dużo. Wtedy został Brzechwą.
Jedną z moich ulubionych bajek były „Szelmostwa lisa Witalisa”. Uwielbiałam też „Kaczkę dziwaczkę”. W biografii „Brzechwa nie tylko dla dzieci” Mariusza Urbanka przeczytałam, z jak wielką krytyką spotkały się te bajki po pierwszej publikacji. Dowiedziałam się też, jakim człowiekim był sam Brzechwa, który dotąd kojarzył mi się przede wszystkim z Leniem, Stasiem Pytalskim i dzikim dzikiem z wiersza ZOO. A także jak pracował, co zawsze interesuje mnie, gdy czytam biografie pisarzy.
„Pracował rano – pisze Urbanek. – Wstawał wcześnie i pisał, wykorzystując pomysły zanotowane poprzedniego wieczora albo przywiezione z jakiejś podróży. W południe szedł na dyżur w jednej z organizacji (…) albo na spotkanie w kawiarni z innymi pisarzami (…) Po południu już tylko poprawiał i przepisywał na czysto to, co napisał rano”. Brudnopisy darł podobno na kawałki.
„Wyglądał jak bardzo zamożny i bardzo wypielęgnowany pan mecenas” – wspominał Brzechwę Anoni Marianowicz. „Zawsze w nienagannie skrojonym garniturze, eleganckich okularach w grubej, rogowej oprawie, z markowym piórem w kieszonce i przywiezionym z Francji notesem” – przeczytamy w biografii. Był pozbawiony zawiści wobec kolegów po piórze i potrafił się z siebie śmiać. „Pokory w podejściu do własnej popularności nauczyła go kierowniczka pewnej świetlicy w Krakowie, wspominał. Zapowiedziała jego występ: – A teraz wystąpi nasz znany pisarz i poeta – Jan Brzytwa!” Dzieci, które go kochały za Pana Kleksa i wszystkie postaci wykreowane w bajkach, podobno się bał. Te nieco starsze traktował z powagą, jak dorosłych. Nikomu nigdy nie odmówił pomocy. Uwielbiał kulinarne biesiady i wykwintą papeterię, na dobre pióro potrafił wydać każde pieniądze. Tak, jak na markowe papierosy. Jego największą namiętnością był jednak brydż.
„Janek Brzechwa w mojej pamięci jest słoneczny, z nim nie łączą się w mojej pamięci żadne jakieś chmury, żadne zawieruchy, żadne wiatry. To był wspaniały, strasznie sympatyczny człowiek” – wspominał po latach Tadeusz Konwicki. Awantury zaczęły się, gdy przeszło trzy dekady po śmierci poety pojawiły się oskarżenia o to, że był konformistą, oddawał hołd komunistycznej władzy i mimo popularności swoich wierszy nie stanowił odpowiedniego wzorca dla czytających go dzieci. Wszak to on pisał, gdy w październiku 1950 roku przeprowadzono nieoczekiwaną wymianę pieniędzy, w skutek czego Polacy stracili znaczącą część oszczędności:
Robotnicy na zmianie pieniędzy nie stracą,
Bo wzbogacajac państwo sami się bogacą.
To on wychwalał Stalina:
Przyszłość należy do tych, czyja wola niezłomna
Drogę wskazał nam Stalin – chwała mu wiekopomna!
Świat nowy budujemy od podstaw, od podwalin –
Sta-lin!
Sta-lin!!
Sta-lin!!!
Mariusz Urbanek nie wybiela, ale też nie oskarża, jak czynili to ci, którzy próbowali wyrzucić Brzechwę ze zbiorowej pamięci. Opisuje rzetelnie losy człowieka, który żył w czasach, gdy trzeba było dokonywać różnych wyborów. I Brzechwa decydował, a robił to zapewne tak, jak wydawało mu się w danym momencie najsłuszniej. My możemy się z tymi decyzjami nie zgadzać, rozumieć je lub nie.


