Dziennik w czasach zarazy?

To będzie wpis osobisty. Piszę na wstępie, by nie było wątpliwości. Jeśli ktoś nie chce poświęcać czasu na moje osobiste wynurzenia, od razu uprzedzam, by później nie było zawodu. Czas to coś, co szczególnie w ostatnich tygodniach stało się bowiem czymś wyjątkowo ważnym. Z jednej strony zrobiło się go więcej. Bez dojazdów do pracy, bez korków, bez błąkania się po galeriach handlowych, szukania miejsc do parkowania, czekania na tramwaj. Z drugiej jednak strony okazało się, ze czas nie jest czymś danym nam na zawsze. Nie mamy przed sobą oceanu czasu, choć tak nam się wydawało. Nagle okazało się, że człowiek nie jest wszechwładny, wszechmocny i nie jest panem czasu. Albo może raczej panem własnego losu.
Wielu pisarzy, dla których siedzenie w zamknięciu jest przecież nieodłącznym elementem codziennego życia, zaczęło dotkliwiej odczuwać niedogodności tego stanu. Wszak kiedy coś jest zakazane, to bardzo się tego chce. Jednym z elementów, które składają się na pracę pisarską, jest nie samo stukanie w klawiaturę, a przyglądanie się rzeczywistości, by potem, przetrawioną przez własne przemyślenia i doświadczenie, przelać na strony książki. Zatem nastrój pandemicznej apokalipsy dla wielu przeistoczył się w literacką inspirację. Nie raz słyszałam pytania o to, czy spisuję własne refleksje dotyczące tego, co dzieje się wokół. Słyszałam też pisarzy wypowiadających się w mediach na temat tego, że piszą teraz swoje dzienniki z czasów zarazy. Stany ekstremalne są przecież szczególnie plastyczne. Człowiek postawiony w obliczu katastrofy/pandemii/zagłady/apokalipsy jest znacznie ciekawszym materiałem literackim niż zadowolony Kowalski udający się każdego dnia do pracy, w której może są jakieś napięcia, plotki, biurowe skandale, ale zdecydowanie nie dzieje się nic, co zakłóciłoby przynajmniej w miarę spokojny powrót do domowej rzeczywistości. Oczywiście, to także może być znakomitym materiałem do opisania (zwłaszcza, gdy zajrzymy pod sytą i zadowoloną powierzchnię), jednak ani MacGyver, ani Jack Reacher nie ratowali świata przed niezadowolonym szefem.
Pandemia postawiła nas w najbardziej ekstremalny stan od lat. Ci, którzy przeżyli wojnę, mówili, że zakaz opuszczania domu, do którego dowiozą nam zakupy i dania z restauracji, jest tylko drobną niedogodnością. Jednak ci, którzy przyzwyczaili się do dobrostanu albo w nim po prostu wyrośli, doświadczali wstrząsu związanego z tym, że nie na wszystko mają wpływ, że ktoś może decydować za nich, mówić, co mają robić albo czego im robić nie wolno. Wszak przyzwyczailiśmy się już do tego, że nikt nie będzie ingerował w nasz indywidualizm, który stał się przecież wartością nadrzędną.
Choć pamiętam czasy, gdy osobista wolność nie była tak oczywista, przebyłam stan zamrożenia w sposób dotkliwie dojmujący. Nie bez znaczenia były zawirowania w codziennym życiu, ale z pewnością obraz pandemii rozwijającej się na świecie nie pomógł. Pisanie? Nie było mowy. To nie był czas inspiracji. Raczej zwątpienie, gorzka refleksja, że być może już nigdy. W marcu, początku kwietnia świat zaczął się sypać. Miałam wrażenie, że jego spadające kawałki rozbijają mi się o głowę. Potem coś się zaczęło zmieniać. Przyroda wybuchła, jakby odwdzięczając się człowiekowi, że na chwilę dał jej spokój. Słońce zaczęło przygrzewać. Dzień stawał się coraz dłuższy. I w końcu udana próba lektury. Bo brak koncentracji nie dotyczył tylko tworzenia liter, ale także ich zwykłego składania. I myśl, że może nie należy przekreślać tego, co robiło się wcześniej. Bo świat się jednak nie zatrzymał.
A zatem odpowiadając na zaległe pytania – nie, nie pisałam dziennika z czasów zarazy. Nie napisałam w czasie zarazy ani jednego słowa. Dowiedziałam się jednak wiele o sobie. Jak każdy z nas w tym czasie. Teraz zaczynam stawiać kolejne kroki. Ostrożnie, bez zdecydowanej pewności, którą kiedyś miałam. Czuję, że odmrażam się razem ze światem, choć czynię to raczej z podejrzliwą ostrożnością niż entuzjastycznym optymizmem. Te słowa są pierwszymi, które napisałam od wielu tygodni. Poczułam potrzebę, by je z siebie wyrzucić, stąd osobiste wynurzenia w sferze publicznej. Czy teraz ich zapisywanie stanie się znowu łatwiejsze? Nie wiem. Mam nadzieję.

2010-2020

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *