– To była piękna kobieta, która żyła w pięknym świecie – usłyszałam przed chwilą wspomnienie Milo Kutisa. Wspomnienie o Korze, bo to Ona dziś przede wszystkim jest w mojej głowie. Z Milo Kurtisem i Markiem Jackowskim w połowie lat 70. założyła zespół, który szybko zamienił się w Maanam. Nie będę pisać ani o dokonaniach Kory i Maanamu, ani o ich muzyce. To tylko kilka słów, bo nie mogę tak po prostu przejść przez ten dzień. Bo z Maanamem dorastałam, bo wyśpiewywałam piosenki Maanamu kiedy jeszcze nie do końca rozumiałam, o czym są.
Miałam ten wielki przywilej, że kiedyś Korę poznałam. Spotkałam tylko ten jeden raz, ale dobrze to pamiętam. Byłam młodym wydawcą radiowej Jedynki. Kora była gościem audycji. Przyszła z ukochanym pieskiem. A ja nie mając odwagi zachwycać się Nią, zachwycałam się Ramoną. Zapamiętałam z tamtego spotkania bezpośredniość i charyzmę Kory. Nie zachowywała się jak zmanierowana gwiazda, choć przecież gwiazdą była już od wielu, wielu lat. Była wyjątkową wokalistką, poetką, malarką. Podobno książki pochłaniała nałogowo, ale w żadnym wypadku nie bezkrytycznie. Bo potrafiła być bardzo krytyczna wobec tego, co jej się nie podobało.
– Patrzę na te wszystkie czarno-białe zdjęcia – powiedział Milo Kurtis – i myślę, że jeśli Kora patrzy na te telewizyjne przekazy, to wcale jej się to nie podoba. Bo ona była bardzo kolorowa. I dodał jeszcze: – Nie płaczcie tak, nie rozpaczajcie. Przecież Ona zostawiła te wszystkie nagrania, więc ich słuchajcie.
A to najbardziej kolorowe zdjęcie Kory, jakie znalazłam w sieci.
źr. discogs.com