Middlesex – Jeffrey Eugenides

Książka, która uczy odwagi. Odwagi w odnalezieniu własnego głosu, własnej drogi. Jednocześnie wskazuje, jak bardzo zależni jesteśmy od czynników, które pozostają poza naszą wolą, władzą czy wyobraźnią.

Jeffrey Eugenides urodził się w Detroit. Lista literackich nagród, które otrzymał, jest chyba dłuższa od listy książek i opowiadań, które napisał. Wśród nagród jest też Pullitzer właśnie za Middlesex. W połowie Grek – przodkowie ojca wyemigrowali do Ameryki z Azji Mniejszej, w połowie Irlandczyk. To nie bez znaczenia zarówno w kontekście powieści Middlesex, jak i całej pisarskiej drogi Eugenidesa. W młodości zafascynowała go Powieść artysty z czasów młodości, czyli opowieść Irlandczyka Jamesa Joyce’a o dojrzewaniu do bycia pisarzem. Eugenides identyfikował się z bohaterem Joyce’a także z uwagi na jego nawiązujące do greckiej mitologii nazwisko Dedalus. To właśnie Joyce i jego autobiograficzna powieść zainspirowały go do podjęcia pisarskiej drogi.
Ważne dla Eugenidesa oprócz rodzinno-literackich korzeni jest też miejsce, w którym się urodził, a które, jak twierdzi, kocha „perwersyjną miłością”. Detroit to miasto, które „utożsamia najważniejsze elementy amerykańskiej historii, od tryumfu przemysłu motoryzacyjnego po wybuch rasizmu, nie mówiąc o muzyce”. Jak mówi, dopadł go także upadek tego miasta,

Detroit w latach 20-tych

Gdy Jeffrey Eugenides przyszedł na świat, Detroit liczyło blisko dwa miliony mieszkańców. Było stolicą przemysłu motoryzacyjnego (to tu Henry Ford założył swoją pierwszą fabrykę, w której pracowało 100 tysięcy osób), a przeciętny dochód na gospodarstwo domowe był najwyższy w całych Stanach. W lipcu 2018 roku miasto ogłosiło bankructwo. Ilość mieszkańców spadła do niespełna 700 tysięcy, Detroit znalazło się na czele rankingów przestępczości w Ameryce, dwie trzecie karetek nie jeździło, czterdzieści procent oświetlenia przestało działać, a ceny domów spadły o 50 procent.
Miasto, do którego przybywają bohaterowie Eugenidesa w latach 20. to Detroit z czasów rozwoju. Pierwsza praca, którą dostaje Lefty Stephanides, to praca w fabryce Forda. Przez kolejne dekady obserwują i tworzą historię miasta, którym w 1967 roku wstrząsnęły gigantyczne zamieszki. W ich wyniku rodzina pisarza przeprowadziła się do domu przy Middlesex Road w Grosse Pointe.
„Ponieważ historia, którą opisałem, jest tak daleka od mojego własnego doświadczenia, musiałem użyć wielu detali z mojego własnego życia, by ugruntować tę historię w rzeczywistości, by stała się wiarygodna dla mnie i dla czytelnika. Użyłem więc własnego wyglądu, fragmentów historii moich dziadków, ulic, przy których mieszkali, miejsc, w których żyli. I to wszystko sprawiło, że opowieść stała się prawdziwa” – mówił Eugenides pytany o wątki autobiograficzne.

Jeffrey Eugenides

A wątków w książce Middlesex jest wiele. Saga pochodzącej z Grecji rodziny Stephanides to tylko główna oś dramaturgiczna tej bogatej w znaczenia opowieści. Narratorem całości uczynił pisarz Cala/Calliope, dziewczynkę, która z czasem odkrywa, że wcale nie jest dziewczynką, że coś jest nie tak, a w końcu porzuca dawne życie i jako chłopak buduje nową tożsamość. Bo Middlesex to historia o tożsamości płciowej i o tym, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od własnych genów, jak na te geny nie mamy wpływu. Historia Calla jest więc i opowieścią o tym, co jest ważniejsze – natura czy wychowanie.
Najstarsi bohaterowie Middlesex wychowali się w greckiej Smyrnie. Gdy ta padła łupem Turków, opuścili znany świat i udali się do Ameryki. Ich historia będzie nie tylko łamaniem tabu (z rodzeństwa staną się bowiem małżeństwem), ale także opowieścią o tożsamości etnicznej, historią imigrantów, którzy do Ameryki wkroczyli przez niesławną Ellis Island (można o niej poczytać w książce Wyspa klucz Małgorzaty Szejnert) i nie zawsze uważali, że ich życie to spełnienie amerykańskiego snu.
Middlesex to wreszcie opowieść o Ameryce, którą znamy chyba najmniej, Ameryce, w której czarnoskórzy obywatele musieli jeździć w wydzielonej części autobusów, nie mogli korzystać z tych samych basenów, restauracji, szkół czy ławek w parku.
Książka Jeffreya Eugenidesa jest pełna wątków, kontekstów, odwołań. To nie opowieść do przeczytania w jeden wieczór. Czytając ją zatrzymywałam się, odkładałam, wracałam. Zawsze w podziwie dla bogactwa tej historii, realizmu świata, którego w dużej części nie znałam i dla sposobu, w jaki pisarz to wszystko napisał.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *