Moje życie z Mozartem

   

      Jak pisać o muzyce – zastanawiam się od wieku nastoletniego, czyli całkiem już długi czas. Najlepszą powieścią, w której muzyka gra pierwszoplanową rolę, pozostaje  dla mnie „Doktor Faustus” Tomasza Manna. Znakomity, wielowarstwowy, poświęcony muzyce, ale odwołujący się do filozofii, socjologii, historii i sytuacji współczesnego świata. Niebagatelną rolę w tworzeniu tej książki miał Theodor Adorno, muzykolog i socjolog, myśliciel i kulturowy anarchista, badacz kultury masowej i twórca terminu przemysł kulturalny. To zapewne pomoc Adorno sprawiła, że historia Adriana Leverkuhna jest nie tylko genialnie napisana (nie dziwi, skoro to Mann), ale nie ma w niej błędów ani muzycznych niedorzeczności. Te niestety zdarzają się w książkach, w których autorzy decydują się poruszyć tematykę muzyczną, ale przyjmują założenie, że pisanie o muzyce można ograniczyć do kilku podstawowych wiadomości z historii i teorii muzyki.

    Tomasz Mann przy pracy

      „Doktor Faustus”, który powstał w połowie lat czterdziestych, jest dla mnie książką totalną, wynikiem spotkania dwóch niebywałych umysłów i osobowości. Manna i Adorno dzieliła różnica czterdziestu lat. Mann pochodził z solidnej, niemieckiej rodziny, mieszczańskie wychowanie sprawiało, że krył się z własną orientacją seksualną, zachowując fasadę przykładnego męża i ojca, Adorno był synem handlarza winem, konwertyty, który z judaizmu przeszedł na luteranizm. Okazało się jednak, że syn nie był w stanie uciec od swego żydowskiego pochodzenia. Mann, laureat literackiej Nagrody Nobla w 1929 r., opuścił Niemcy, bo sprzeciwiał się reżimowi Hitlera. Adorno uciekł do Anglii w obawie przed tym, co działo się w III Rzeszy, która jako niearyjczyka pozbawiła go uprawnień zawodowych, co sprawiło, że nie mógł dalej wykładać. Spotkali się w Kalifornii, gdzie przypadek sprawił, że byli sąsiadami. Adorno miał za sobą studia muzyczne w Wiedniu, gdzie poznał Albana Berga i Arnolda Schonberga. Atonalność Schonberga zafascynowała go i znalazła odbicie w dziele Manna, w której autorem systemu dwunastostopniowego jest sam diabeł. Schonberg miał zresztą o to pretensje.

    Theodor Adorno przy pracy

      Poszukując powieści związanych z muzyką, trafiłam ostatnio na książkę Erica-Emmanuela Schmitta. „Moje życie z Mozartem” nie ma tej wielowarstwowości, która cechuje książkę Manna. Nie ma tej wagi filozoficznej. Ale operując językiem emocji całkiem dobrze radzi sobie z tą ulotną materią pozbawioną słów, jaką jest muzyka. Schmitt odrzucił warstwę muzykologiczną i historyczną. Mozarta uczynił swoim przyjacielem, do którego przez kilka dekad kieruje listy. Zawiera się w nich swoista autobiografia, dziennik dorastania samego autora. Choć może sugerować to tytuł, Schmitt nie odwołuje się bezpośrednio do życia Mozarta. Nie ma tu dat, analiz. To nie życie Mozarta, a życie bohatera jest najważniejsze. Bohater zaś jest wielbicielem muzyki kompozytora i tę miłość i wiedzę Schmitt zawarł między wierszami. Dlatego ta niewielka książeczka jest tak interesująca. A przy okazji można posłuchać Mozarta, bowiem Schmitt zawarł w tekście odwołania do konkretnych kompozycji, a te znalazły się na dołączonej do ksiażki płycie.

     

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *