Stojąc przy główkach gdyńskiego portu, myślałam o tych wszystkich momentach, gdy mijał je mój Tata. O wyjściach w morze i powrotach, gdy jechałyśmy z mamą, by spotkać się z nim po dwóch, trzech czy sześciu miesiąciach rozłąki. Myślałam o swoim dzieciństwie, o smrodzie portowych smarów, które tak dobrze pamiętam, o pięknie morza i stojących w porcie statkach, które są jednym z najbardziej wyrazistych z tego dzieciństwa wspomnień. I nie będę ukrywać, że bardzo się tam, koło Dworca Morskiego wzruszyłam.
To chyba początek listopada… bo Taty już nie ma. Morze było jego życiem, marzeniem, przygodą. Dla mnie było oczywistością. Nigdy nie myślałam, bym mogła mieszkać dalej niż kilka kilometrów od plaży. Tymczasem życie sprawiło, że znalazłam się w Warszawie.
Jako dziecko wielokrotnie pływałam z Tatą w krótsze i dłuższe rejsy. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem wyróżniona, bo moje dzieciństwo przypadło na czasy, gdy czterolatka rzadko miała okazję zobaczyć piramidy w Gizie, płynąć promem przez Bosfor czy dostać żółwia prosto z kosza przyniesionego przez arabskiego kupca, który wyglądał jakby wyjęto go wprost z Baśni 1001 nocy. Musiałam dorosnąć, by zrozumieć, jakie miałam szczeście. I w jak wiele dobrego zostałam wyposażona na życie.
Wzruszyłam się Pani opowieścią. Mimo rejsów z tatą wyczytuję z niej tęsknotę. Tęsknotę dziecka marynarza. Czym jest tęsknota, wiem doskonale, choć ja poznałam ją tak naprawdę już jako mocno dorosła osoba. I tęsknię do dzisiaj…….
To chyba tęsknota za alternatywnymi wyborami i decyzjami, które kształtowałyby inną rzeczywistość. Ale cóż, tylko koty mają 9 żyć 😉
Moźe wierzyć w reinkarnację? Zawsze to mogłaby być jakaś nadzieja 🙂