Podobno dziś dzień robienia sobie selfie w muzeum. No, cóż. Lepsze robienie selfie, by pokazać światu, że się było, się widziało, niż dawne wydrapywanie w tynku tu byłem… Ja jednak nie o tym, a przy okazji tego. Jeszcze tylko do końca stycznia można bowiem oglądać w Muzeum Narodowym w Gdańsku tryptyk Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny”. Potem dzieło zostanie przejęte przez badaczy i konserwatorów, i do sal ekspozycyjnych wróci dopiero za dwa lata. Trzeba się więc pospieszyć, bo to jedno z tych dzieł, które naprawdę warto poznać.

Pozostawiam refleksję dotyczącą tego, jak i co Memling w swoim dziele przekazał, chciałabym za to przytoczyć historię, która jest z tryptykiem związana, nadaje się bowiem na emocjonującą i sensacyjną opowieść, której nie powstydziłby się żaden autor.
„Sąd Ostateczny” od pięciu wieków jest związany z Gdańskiem. Ale do Gdańska wcale nie miał trafić. Powstał między 1467 a 1471 rokiem, a jego fundatorem był Angelo di Jacopo Tani, który kierował filią banku Medyceuszy w Brugii. W Brugii osiadł kilka lat wcześniej malarz Hans Memling i to u niego Tani zamówił dzieło, które miało trafić do kościoła San Bartolomeo w Badia Fiesolana koło Florencji, do rodowej kaplicy Taniego. Kiedy Memling tryptyk ukończył, załadowano dzieło na pokład galeonu „San Matteo” i z Brugii wyprawiono w świat. Tu jednak na horyzoncie pojawia się przerażający „Peter von Danczk”, karaka z Gdańska, największy okręt na Bałtyku, biorący udział w wojnie o wpływy handlowe między Anglią i Hanzą, do której należał Gdańsk. Jego dowódcą był Paul Beneke, kaper, a to oznaczało kłopoty, bo kaprom niedaleko było już do korsarzy. Okręty kaperskie pływały pod oficjalnymi banderami swoich mocodawców, jednak ich dowódcy czy armatorzy na własne ryzyko wdawali się w walki z wrogami tychże mocodawców, później zachowując większą część z rabunku wrogich okrętów. Kaprzy walczyli więc z zaangażowaniem, budząc w przeciwnikach postrach. Paul Beneke był jednym z najbardziej znanych bałtyckich kaprów i choć działał legalnie, to pomysły miał naprawdę pirackie. Kiedy na horyzoncie z pokładu karaki dostrzeżono burgundzko-florencki galeon zmierzający do Anglii, Paul Beneke wydał rozkaz, by rozpocząć szturm. Wobec uzbrojonego okrętu z Gdańska handlowy galeon nie miał szans i niebawem znalazł się w porcie Stade, leżącym na terenie arcybiskupstwa bremeńskiego. Brema zaś należała do Hanzy, więc sprawa była przesądzona. Na pokładzie znaleziono kosztowne tkaniny, skóry, złoto, drogocenne kamienie i tryptyk Memlinga. Dopiero kiedy Paul Beneke przywiózł łupy do Gdańska, okazało się, że trafił na niezwykłe i wiele warte dzieło sztuki. Obraz ołtarzowy trafił do bazyliki Najświętszej Marii Panny. Stąd wywieziono go w 1807 roku. Wtedy to Napoleon nakazał umieścić go w paryskim Luwrze, gdzie pokazywano dzieło Memlinga jako pracę niderlandzkiego mistrza Jana van Eycka.

Po klęsce Napoleona tryptyk trafił do Berlina. Tamtejsza Akademia Sztuki chciała go zatrzymać w zamian oferując kopię Madonny Sykstyńskiej Rafaela i dorzucając stypendia dla młodych artystów z Gdańska. Ale rajcy gdańscy oferty nie przyjęli i po 10 latach dzieło Memlinga powróciło nad Motławę. Ponownie tryptyk wywieziono z Gdańska po rozpoczęciu II wojny światowej. Niemcy zabrali dzieło w głąb Rzeszy, aby trudniej było trafić na jego ślad. Ostatecznie, w roku 1945 żołnierze Armii Czerwonej natrafili na nie w Turyngii. Tryptyk Memlinga trafił do Ermitażu. Do Polski powrócił dopiero w 1958 roku, najpierw do Warszawy, a potem do Gdańska. Dziś w Bazylice Mariackiej znajduje się kopia i to ona będzie dostępna przez najbliższe dwa lata. Warto się pospieszyć i odwiedzić jeszcze w styczniu Muzeum Narodowe w Gdańsku.