„Lazarettchiff „Stuttgart” w kłębach ciemnego dymu, który wydobywał się z każdego okrętowego okna, z każdych drzwi, które niegdys prowadziły na pokłady spacerowe, skąd podziwiano fiordy Norwegii i liguryjskie wsie zawieszone nad skalistymi przepaściami włoskiego wybrzeża, z uszkodzoną rufą stojącą w ogniu, ciągnięty przez dwa holowniki, które wypełniały rozkaz kontradmirała Platha. Bo kontradmirał kazał statek zatopić. Razem z ludźmi, którzy przebywali na jego pokladzie”.
Był 9 października 1943 roku. Sobota. Do tej pory Gotenhafen, jak po zdobyciu miasta nazwali Gdynię Niemcy, było bezpieczne z dala od działań wojennych. Wcześniej miasto zbombardowano raz, gdy w nocy z 27 na 28 sierpnia 1942 roku bombowce RAFu miały zniszczyć stojący w porcie nieukonczony lotniskowiec „Graff Zeppelin”. Lotniskowca nie zatopiono, a alianci nie wrócili tu ponad rok. Dlatego gdy 9 października od zachodu zaczęly nadlatywać amerykańskie bombowce, zaskoczenie było tak wielkie.
Celem był port, ale piloci nie bawili się w finezję. Niemcy sprowadzili do miasta włoski batalion, który z pomocą specjalnych agregatów tworzył sztuczną mgłę. Kiedy mgła okryła Gotenhafen, bomby leciały gdzie popadło. Jedna z nich trafiła w statek „Stuttgart”, który cumował w porcie. Na pokładzie znajdował się szpital, do którego przywożono niemieckich żołnierzy ze wschodu. Ale była też wersja, że szpital stanowił tylko przykrywkę dla tego, co naprawdę znajdowało się pod pokładem – mówiono o amunicji, torpedach dla okrętów podwodnych grasujących na Atlantyku i paliwie, które „Stuttgart” miał dostarczyć pod osłoną szpitalnych oznaczeń. Nie wiadomo, jak było naprawdę. W każdym razie statek napędzano mazutem, a to bardzo łatwopalna substancja. Dlatego trafiony bombą od razu stanął w płomieniach. Lekarze operujący w sali operacyjnej na rufie zginęli od razu. Ale wielu spośród 500 chorych przebywających na okręcie żyło. Jednak pożar był tak duży, że nie można było go ugasić. Wtedy kontradmirał Plath, komendant gdyńskiej bazy, wydał rozkaz, by okręt wyprowadzić w morze i zatopić. Razem z ludźmi na pokładzie.
Historia, o której przeczytałam zbierając materiały do mojej pierwszej książki, zainspirowała mnie do napisania kolejnej. Zatytułowałam ją po prostu „Gotenhafen”, choć dziś niewiele osób wie, że portem Gotów nazwali Niemcy Gdynię. Bo według nazistowskiej propagandy Gdynia powstała na starych, gockich ziemiach. Nowa wersja książki ukaże się już niebawem nakładem wydawnictwa Oficynka. Spotkamy się też, mam nadzieję, w sopockim Teatrze Atelier. Ale o tym później.

