Trudna rzecz – inspiracja

       Trafiłam wczoraj przypadkiem na radiową rozmowę z krakowską autorką kryminałów, Gają Grzegorzewską, której nowa powieść Betonowy pałac właśnie się ukazała. Dziennikarz, który przeprowadzał rozmowę, drążył temat inspiracji, dopytując, jak pisarka tworzy swoich bohaterów. Gaja Grzegorzewska odpowiadała, że z tym bywa różnie, bo raz pojawia się w książce bohater wzorowany na konkretnej postaci, a innym razem potrzebny jest tylko jeden element, jakaś cecha charakterystyczna, coś, co tę postać, zrodzoną w głowie autorki, stworzy. I tak to właśnie jest, bo pisarz to trochę złodziej, który kradnie cudze historie, cudze przeżycia, cudze wady i zalety, a potem je sobie obrabia i dopasowuje, tak, że pierwowzór ostatecznie może nawet nie dopatrzeć się w książce swojej obecności.
       Słuchając rozmowy, zaczęłam zastanawiać się, jak to z tą inspiracją w ogóle jest, bo ostatnio inspiracji poszukiwałam, zastanawiając się, co by tu dalej napisać. Szło mi opornie, pomysły jakoś mnie nie zalewały, nie cisnęły się do głowy, a ja męczyłam się okropnie, no, bo bez historii nie będzie przecież książki. A potem coś  w mojej głowie zaiskrzyło, gdzieś między jednymi a drugimi światłami, gdy rozładował się już korek, w którym spędziłam sporo czasu, denerwując się, że tej inspiracji tak bezskutecznie szukam, pojawiła się jedna myśl i pomysł zaczął kiełkować.
       Nie wierzę w natchnienie. Nie wierzę, że na osobę zajmującą się pisaniem spływa magiczna łaska, dzięki której siada do komputera i trzaska stronę za stroną, pozostając w uduchowionym stanie do ostatniej stawianej przez siebie kropki. Wierzę za to, że kiedy dostatecznie długo się nad czymś myśli, gdy pozwala się swojemu mózgowi działać, gdy szare komórki coraz bardziej się nagrzewają, a prąd między synapsami (czy czymkolwiek, co mieści się w naszej głowie) zaczyna strzelać, to w końcu coś z tego będzie. Pojawi się pierwszy impuls, pierwsza myśl, obraz, uczucie, cokolwiek, czego można się złapać, uczepić i drążyć dalej. To, co zostanie na końcu, może być zupełnie inne od tego, co było na początku, ale ważne, że mózg zaczął pracować, że pomysły coraz chętniej przychodzą do głowy i wszystko powoli zaczyna się wyłaniać z najdalszych zakamarków duszy, bo przez tę duszę wszystko potem  trzeba będzie przecież przefitrować.
       Czasem wystarczy jakaś zasłyszana historia. Strzępek, kawałek, ale na tyle zajmujący, żeby się na nim zatrzymać. Czasem zapamiętany przed laty obraz. Coś, co widziało się kiedyś, nieważne w momencie oglądania, odłożone do archiwum pamięci. Piosenka, kilka słów, jakaś myśl, dzieło sztuki, artykuł z gazety. Mnie przyszła do głowy książka. Przeczytałam ją kiedyś, bo sięgałam do lektur oddających klimat czasów, które sama chciałam opisać. Najpierw, po raz pierwszy dawno temu, obejrzałam film, który mnie zachwycił. Ten zachwyt trwa zresztą do dzisiaj. Książkę przeczytałam z zachwytem mniejszym, sięgając też do Berlin Alexanderplatz Doblina i Manhattan Transfer Dos Passosa, bo szukałam klimatu powieści miejskiej z lat dwudziestych. A książka i film, o której myślę, to Mefisto – książkę napisał Klaus Mann, film powstał w 1981 roku, a reżyserem był Istvan Szabo. Film podkreślał i wyciągał to, co w książce było tylko zaznaczone. Przez konieczność skondensowania akcji historia okazała się dużo bardziej wyrazista. Podobnie było z innym filmem (też z listy moich ukochanych, co to bez nich na bezludnej wyspie byłoby pusto) – z Kabaretem. Książka Christophera Isherwooda Pożegnanie z Berlinem, która stała się jego kanwą, jest u nas mało znana, a warto do niej sięgnąć, bo jest inna od tego,co dostajemy w filmie, który był ekranizacją broadwayowskiego musicalu, a ten z kolei odnosił się do sztuki teatralnej powstałej na podstawie prozy Isherwooda, nie powieści nawet, a raczej nowelki. I Mefisto, i Pożegnanie z Berlinem to książki, które powstały już w latach trzydziestych, ale tak naprawdę dopiero nasza perspektywa, gdy wiemy, co było dalej, daje im bardzo mocny kontekst.
        Uczepiłam się więc myśli, która pojawiła się w mojej głowie zainspirowana ideą z Mefista, a teraz zastanawiam się, co z tą inspiracją zrobić. Może coś przyjdzie mi do głowy. Tymczasem dziś polecam i książkę Manna, i Christophera  Isherwooda. Betonowego pałacu Gaji Grzegorzewskiej jeszcze nie czytałam, ale rozmowa z autorką, której wysłuchałam, zachęciła mnie do tego, żeby po nią sięgnąć.
        A tu jedna z tych scen, które z Kabaretu czynią film dużo ważniejszy niż tylko kolejny znakomicie zrobiony musical.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *