Yasmin Levy w warszawskiej Romie

   Poniedziałkowy wieczór w Teatrze Roma w Warszawie. Sala pełna, publiczność od pierwszych sekund koncertu entuzjastyczna – rozglądam się wokół i nie widzę ludzi, którzy znaleźliby się tutaj z przypadku. Wszyscy wiedzą, kim jest gwiazda wieczoru i czego mogą oczekiwać w czasie jej koncertu.

   Yasmin Levy, bo to ona wystąpiła w Romie, urodziła się w Jerozolimie. Jej ojciec był pieśniarzem i muzykologiem, matka jest pieśniarką. Yitzhak Levy urodził się w Turcji w rodzinie Żydów sefardyjskich. Rodzina mieszkała tam przez 500 lat, ale kiedy Yitzhak był dzieckiem, rodzice przenieśli się do Palestyny. Tutaj w Jerozolimie i Tel Awiwie studiował kompozycję i śpiew. Na początku lat 50. zaczął przygotowywać dla radia izraelskiego audycje w języku ladino, języku, którym posługiwali się Żydzi sefardyjscy. Tam poznał przyszłą żonę, 27 lat młodszą Kohavę, która także śpiewała pieśni ladino. Mieli czworo dzieci – Yasmin Levy jest z tej czwórki najmłodsza i jako jedyna kontynuuje muzyczne tradycje rodziców. Jej bracia są inżynierami, starsza siostra jest prawniczką. Sama Yasmin długo broniła się przed karierą pieśniarki ladino. Chciała śpiewać, ale nie pieśni, które do życia przywrócił jej ojciec.
– Tak naprawdę chciałabym być Julio Iglesiasem – żartowała na początku koncertu.
Chciała śpiewać po hebrajsku, chciała być modną izraelską piosenkarką. Ale kiedy wystąpiła jako gość w recitalu matki, poświęconym działalności ojca, nie było już odwrotu. „Społeczność ladino zobaczyła we mnie przedstawicielkę kolejnego pokolenia i stałam się jej nadzieją na przyszłość – mówiła w jednym z wywiadów. – Wtedy przeniosłam śpiewanie z kuchni mojej mamy do studia nagraniowego”.
   W czasie koncertu jeden z utworów Yasmin zaśpiewała z ojcem. Do wspólnego nagrania nigdy nie doszło, Yitzhak zmarł, gdy najmłodsza córka miała rok. Głos ojca był znacznie delikatniejszy, a interpretacja znacznie mniej dynamiczna. Yasmin Levy słynie z dramatyzmu i ekspresji. Zanim zaczęła śpiewać, pieśni ladino śpiewano tak, jak robił to jej ojciec. „Wszyscy w Izraelu śpiewali pieśni w języku ladino w sposób klasyczny, delikatnie, tak, jakby zajmowali się bardzo starym człowiekiem. Ja nie chciałam ich tak traktować. Choć powstały 500 czy 300 lat temu, uważam, że miłość to miłość, a ból to ból. Wiedziałam, że mogę zmienić ich styl, ale nigdy nie zmieniłabym słów czy melodii. Wiem, że jako córka mojego ojca mam większą odpowiedzialność wobec nich. On zrobił coś znacznie ważniejszego niż my wszyscy – ocalił je przed śmiercią”.

   Yasmin Levy ze swoimi czterema muzykami zabrała publiczność Romy w daleką podróż. Podróż geograficzną i historyczną. Nie ma chyba bardziej „obciążonych kontekstem” utworów niż pieśni żydowskie. „Dorastałam w Jerozolimie, która jest kulturowym tyglem. Miałam sąsiadów marokańskich i kurdyjskich. Sama pochodzę z rodziny o korzeniach tureckich. Wokół było flamenco, muzyka arabska. Dorastałam otoczona tymi dźwiękami. Myślę, że gdybym urodziła się w innym miejscu, nic by się nie wydarzyło. Śpiewam prosto z serca. Uważam, że to, iż urodziłam się w Jerozolimie, było moim błogosławieństwem”.
    O polityce nie rozmawia. „Pracuję z ludźmi z wielu różnych krajów i religii. Miałam muzyków tureckich i ormiańskich, i mimo ich historii, potrafili ze sobą współpracować. Moją odpowiedzią na pytania o poglądy polityczne jest – przyjdźcie na mój koncert, posłuchajcie muzyków”. Samą siebie określa dziś jako motyla, który unosi się w powietrzu i latając z miejsca na miejsce, niesie pieśni ladino.
   Idąc po raz pierwszy na koncert Yasmin Levy sądziłam, że na scenie jest zamkniętą w swoim świecie divą, która pozwala, by publiczność na chwilę weszła do jej przestrzeni. Tymczasem artystka okazała się ciepłą i otwartą osobą. Żartowała, do każdego utworu dołączała historię, opowiadała o ojcu, o swoim zyciu, o muzyce. Obok tang z płyty tangowej, obok swoich wielkich przebojów, jak Naci en alamo czy Libertad, zaśpiewała też El ultimo domingo, czyli To ostatnia niedziela. Oczywiście, w języku ladino. I skłoniła publiczność, by śpiewała razem z nią Adio kerida.
   Jako podsumowanie napiszę tylko jedno – nie opuszczę już żadnego koncertu Yasmin Levy. Porwała mnie, zaczarowała i ciągle nie mogę się z tego czaru uwolnić.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *