„Przychodzi klient do sklepu:
– Mięsa nie ma?
– U nas nie ma ryb. Mięsa nie ma obok”.
Kto nie pamięta czasów PRL-u, może nie zrozumieć. Kto pamięta, może smutno pokiwać głową. Dowcipy były w epoce komunizmu wentylem bezpieczeństwa dla umęczonych dusz stojących w kolejkach do sklepów, w których nic nie było. Jedynym sposobem na przeżycie niekończacych się idiotyzmów dnia codziennego, braku wszystkiego i panującej wokół szarości.
Najważniejsze miejsce w Polsce Ludowej – Dom partii. W znacznej części powstał ze środków zgromadzonych z „dobrowolnej”
sprzedaży cegiełek. Przy jego budowie użyto płyt z Mauzoleum Hindenburga, który wystawiono po bitwie pod Tannenbergiem w okolicach dzisiejszego Olsztynka. Niemcy wysadzili mauzoleum w 1945 roku, to, co zostało, rozebrano po wojnie, a część materiałów z rozbiórki posłużyło do budowy siedziby „przewodniej siły narodu”.
sprzedaży cegiełek. Przy jego budowie użyto płyt z Mauzoleum Hindenburga, który wystawiono po bitwie pod Tannenbergiem w okolicach dzisiejszego Olsztynka. Niemcy wysadzili mauzoleum w 1945 roku, to, co zostało, rozebrano po wojnie, a część materiałów z rozbiórki posłużyło do budowy siedziby „przewodniej siły narodu”.
Początkowo obruszyłam się, że w książce o PRL zacytowane zostały dowcipy, bo przecież trzeba mówić o tamtym czasie z należytą powagą, ze świadomością, że dotknął Polskę totalitaryzm, który chciał kontrolować każdy element życia obywatela, że zamiast możliwości i wolności po czasach okupacji, była długa stalinowska noc, Gomułka i Pałac Kultury od towarzysza Stalina w miejscu, które można było przywróci Warszawie, totalne upupienie całego narodu. Potem jednak przypomniałam sobie filmy Barei, kolejkę do prezesa spółdzielni mieszkaniowej w „Alternatywy 4” i lodówkę towarzysza Winnickiego z szynką z Pewexu.
Urodziłam się w PRL-u. Chodziłam do szkoły w PRL-u. Pamiętam kartki na cukier i mięso szmuglowane od znajomych rolników. Cztery bloki dalej od mojego był komisariat MO. Pamiętam milicyjne suki, którymi pewnego popołudnia milicjanci zastawili cały parking pewnie w oczekiwaniu na wyjazd do jakiejś demonstracji. Wszak mieszkałam w Gdańsku.
Tamte czasy to wspomnienie dzieciństwa, ale na tyle silne i wyraźne, że książka Iwony Kienzler „Życie w PRL. I strasznie, i śmiesznie” w pierwszym momencie wydała mi się zbyt powierzchowna, zbyt ogólnikowa, nie dość oddająca ducha tamtych czasów, na nieco ponad 300 stronach opisująca i okres stalinizmu, i marzec 1968, i bikiniarzy, i cenzurę, i prl-owskie tysiąclatki, i samochód dla każdego, czyli fiata 126p, Bieruta i Gomułkę, projektanta Pałacu Kultury Lwa Rudniewa i milicjantkę Lodzię.
Teraz myślę, że to dobra lektura dla tych, którzy PRL-u już nie pamiętają. Pierwszy przystanek do poznania codzienności rodziców i dziadków, którzy w tym obłędzie starali się jakoś funkcjonować. Bo nikt nie myślał, że PRL upadnie, ZSRR zbankrutuje i przyjdzie taki czas, że ze ścian znikną napisy „Pokój, dobobyt, socjalizm” i „Zjednoczenie partii robotniczych przyspieszy nasz marsz do socjalizmu”.
Iwona Kienzler historią zajmuje się od lat. Pisze o niej przystępnie i wciągająco. Anegdoty i ciekawostki sprawiają, że czasy PRL-u ożywają. Dziś naprawdę trudno pojąć, że ten obłęd trwał tyle lat.
Byliście w Domu Partii? Nie? Dziś można tu po prostu wejść. Na dole jest małe kino otwarte dla wszystkich.
„Dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego”. Mogli podarować nam metro, ale po co komu było metro, którego nie widać. A Pałac Kultury do dziś widać z każdej strony.
Lew Rudniew, który zaprojektował PKiN, ma w nim swoją salę.
Pałac ochrzczono snem szalonego cukiernika. Szaleństwo na zewnątrz i w środku.
Memoriał Wolnego Słowa na Mysiej. W Polsce Ludowej takie książki, jak „Życie w PRL” Iwony Kienzler (ale i wszystkie inne, czy to o ogrodnictwie, czy o pieczeniu ciasta) musiały trafić w ręce urzędujących tu cenzorów. Dziś budynek, w którym to wszystko czytali, oglądali i słuchali, nosi nazwę Liberty Corner.







