Andrzej Zaucha

      Właśnie minęła sześćdziesiąta siódma rocznica urodzin Andrzeja Zauchy. W październiku przypadnie dwudziesta piąta rocznica jego śmierci.

      Zaucha był muzycznym samoukiem. Trudno w to uwierzyć, kiedy posłucha się tego, co i jak śpiewał. Ale miał być nie muzykiem, a zecerem. Był też kajakarzem i to z dużymi sukcesami w klasie juniorów na koncie. Jednak jego przeznaczeniem nie był ani sport, ani zecerka. Zaczynał jako perkusista, ale szybko okazało się, że świetnie śpiewa. W 1968 roku znalazł się w grupie Dżamble, a trzy lata później dołączył do zespołu Marka Grechuty i Jana Kantego Pawluśkiewicza – Anawa. Nagrali wspólnie album zatytułowany po prostu „Anawa”.

   
      Karierę solową rozpoczął 10 lat później. Pierwszy album ukazał się w 1983 roku, ale to z drugiej płyty – „Stare, nowe, najnowsze” – pochodzą przeboje „Jak na lotni” czy „C’est la vie”. W 1988 roku na festiwalu w Opolu dostał wyróżnienie za piosenkę „Bądź moim natchnieniem” i właściwie wydawało się, że jego kariera dopiero nabiera tempa.
      Jarosław Śmietana wspominał, że choć Zaucha słabo znał angielski, miał doskonałą angielską wymowę. To pozwoliło nagrać mu angielskojęzyczny album z Big Bandem Wiesława Pieregorólki.
      Koniec był jak z tabloidu, co jest tym bardziej ironicznie bolesne, że Zaucha był artystą z czasów, gdy właściwie  nie było w Polsce celebrytów i tabloidowych mediów.
      Kiedy zmarła ukochana żona Zauchy Elżbieta, bardzo to przeżył. Wpadł w depresję. A potem zakochał się w koleżance z teatru, Zuzannie. Aktorka miała jednak męża, w dodatku bardzo zazdrosnego. Nikt nie spodziewał się, że przed Teatrem STU, gdzie artysta grał tytułową rolę w musicalu „Twardowski”, rozegrają się sceny jak z tragicznego romansu. Zazdrosny mąż, który w rodzinnej Francji zaopatrzył się w broń, strzelił do Zauchy. Wokalista zginął na miejscu, w drodze do szpitala zmarła Zuzanna. Zabójca sam zgłosił się na policję.
      Pozostały piosenki. Dziś to już klasyka polskiej muzyki rozrywkowej. Brzmią inaczej niż nagrywane przez współczesne gwiazdy hity. Słychać w nich mocny głos Zauchy, czuje się znakomite poczucie rytmu i jego jazzowe ciągoty. Zaucha był naturalny, śpiewał tak, jakby nie wkładał w to wielkiego wysiłku. Jego wokal był pełen fantazji i finezji zarazem. Miał też talent aktorski. Jego przyjaciel Andrzej Piasecki w jednym z wywiadów stwierdził, że gdyby Zaucha żył, byłby polskim Steviem Wonderem albo Alem Jarreau. To obrazowe i szumne porównania. Ale Zaucha byłby po prostu Zauchą, znakomitym, zabawnym, naturalnie swingującym artystą, dla którego muzyka była powołaniem. W najbliższej Muzyce nocą (16/17 stycznia) sięgnę po jego przeboje, bo Zaucha to artysta, którego trzeba pamiętać.

2 komentarze

  1. Stosunkowo niedawno odkryłam Zauchę i stosunkowo niedawno pokochałam kilka Jego wielkich, wspaniałych i melodyjnych piosenek. Wiem, nie odkrywam Ameryki. Jestem młoda. Ale "Bądź moim natchnieniem", "C'est la vie", "Byłaś serca biciem", to dla mnie poetyckie pocztówki i najlepiej mi się przy nich pisze. Wiersze oczywiście:)
    Pozdrawiam Pani Izabelo 🙂

  2. Cudowne piosenki! Ja też odkrywałam Zauchę, gdy już Go nie było. Jest w nich i liryka, i humor. Przede wszystkim są świetne. Powodzenia w pisaniu 🙂

Skomentuj Izabelazukowska Cancel

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *