Teatrzyk Zielone Oko, czyli trochę prywaty

          Dziś trochę prywaty. Ostatnie tygodnie to było zupełnie nowe wyzwanie. Jak przełożyć historię z książki na język radia? A potem okazało się, że nie tylko język radia będzie ważny, ale i prawdziwa teatralna scena. 13 marca w sopockim Teatrze Na Plaży seria, której bohaterem jest komisarz Franz Thiedtke, zostanie zaprezentowana w maratonie kryminalnym „Teatrzyk Zielone Oko – reaktywacja”. Teatrzyk Zielone Oko pamiętam jeszcze ze szkoły. Nigdy, przenigdy nie pomyślałam, że w Teatrzyku pojawią się historie, które wymyśliłam. Do tego teatr, znakomici aktorzy – w roli komisarza wystąpi Marcin Troński. Czuję się onieśmielona i czekam z drżącym sercem. A tymczasem początek książki, która już do kupienia. Wczoraj pisałam o powieści „Dżoker”, której akcja rozgrywa się w międzywojennej Gdyni. Książka „Nad miastem anioły” rozpoczyna się w Gdyni, ale jest już 1945 rok, czyli zupełnie inna rzeczywistość.




      „W sąsiedniej piwnicy znowu zapłakało dziecko. Przez otwory po
cegłach dobiegł cichy głos. Kobieta śpiewała kołysankę. Jej
dźwięczny głos odbijał się od wyszczerbionych murów. Ludzie,
słuchając, milkli. W końcu dziecko także ucichło. 
– Mam nadzieję, że to się szybko skończy – odezwał się
mężczyzna, gdy z sufitu posypały się drobne odłamki. Gdzieś w
oddali zagrały organy Stalina. Budynek zadrżał.
– Odnalazłam męża po sześciu latach – powiedziała Helena, gdy
zrobiło się 
cicho. – Tutaj, w naszym mieszkaniu. Przed wojną mieszkaliśmy na
pierwszym 
piętrze w tym budynku. A potem wybuchła wojna i już go nie
widziałam. Aż do teraz. Wiedziałam, że wróci do domu. Bo zawsze
wracał. – Umilkła. Minuty mijały, ale mężczyzna nie zadawał
pytań. – Zabrali go w trzydziestym dziewiątym. Kiedy wrócił,
zdążył mi tylko powiedzieć, że trafił do Stutthoff. Wie pan, co
to Stutthoff? – Nie czekała na odpowiedź. – Cudem przeżył głód,
tyfus, pracę ponad siły. Uciekł z ostatniego transportu. Do domu.
I tutaj skończyło się jego życie. A przecież zaraz będziemy
wolni. – Oczy Heleny były szeroko otwarte. Choć w piwnicy było
niemal zupełnie ciemno, rozszerzone źrenice sięgały prawie krańca
tęczówek.
– Wolni? – Kobieta w futrze z norek spojrzała na Helenę z nadzieją.
– Jak moja Emilie. Wolna. Udało mi się wysłać ją z Gotenhafen.
Na Gustloffie, zna pani? Piękny statek.
– Wolni? – Z głębi piwnicy dobiegł podniesiony głos. – Zaraz tu
wejdą ruscy, to będziesz miała swoją wolność, ty polska dziwko.
– Cicho, kobieto! – Uciął głośno mężczyzna bez dłoni. – Tutaj
już nie ma Niemców i Polaków! Wszyscy jesteśmy już równi!
– I czeka nas to samo! – Ktoś krzyknął z sąsiedniej piwnicy.
– Nie mam już łez – powiedziała Helena cicho, spuszczając
głowę. – Nie mam już siły.
      Uderzenie bomby, która musiała spaść niedaleko, zatrzęsło
budynkiem. Ze stropu posypał się drobny gruz, ze ściany
graniczącej z sąsiednią piwnicą wypadło kilka cegieł. Helena
straciła równowagę i upadając, pociągnęła za sobą mężczyznę,
który rozciął sobie policzek. Krew zalała mu twarz. Zaklął
cicho. Wyjął z kieszeni brudną, mokrą jeszcze od krwi Heleny
chustkę i przyłożył sobie do twarzy.
        Kolejny wybuch rozkołysał karbidową lampkę, którą ktoś
podwiesił na haku pod sufitem. Lampka spadła i uderzając o ziemię,
zgasła. W ciemności odgłosy walk, które dobiegały z zewnątrz,
tłumione grubymi murami piwnicy, stawały się bardziej realne i
bliskie. Słychać było krążące nad miastem samoloty. Ich miarowo
pohukujące silniki były coraz niżej i niżej, aż rozlegały się
kolejne wybuchy bomb, które samoloty wyrzucały ze swoich ładowni.
Potem odlatywały, ale nie mijało dużo czasu, gdy pojawiały się nowe.
Całkiem blisko padały serie z karabinów maszynowych. Krótkie,
ostre, bardziej piskliwe niż głębokie silniki bombowców.
I usłyszałem inny głos z nieba mówiący: Ludu mój,
wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej
z jej plag nie ponieśli
– głos kobiety klęczącej na zimnej
podłodze piwnicy był tym donośniejszy, im większy huk ich otaczał. – Bo grzechy jej narosły – aż do nieba, i wspomniał
Bóg na jej zbrodnie. Odpłaćcie jej tak, jak ona odpłacała, i za
jej czyny oddajcie podwójnie. Ile się wsławiła i osiągnęła
przepychu, tyle jej zadajcie katuszy i smutku! Dlatego w jednym dniu
nadejdą jej plagi: śmierć i smutek, i głód, i będzie ogniem
spalona, bo mocny jest Pan, Bóg, który ją osadził”.
 Ludzie, módlcie się!” (Nad miastem anioły, Oficynka, 2015)
 Pancernik „Gneisenau” był dumą niemieckiej floty. Jego załogę stanowiło 1700 marynarzy, podoficerów i oficerów. Wcielono go do służby zaledwie rok przed wybuchem II wojny światowej. Uszkodzony w operacji Cerberus znalazł się w stoczni w Kilonii, a potem w Gdyni (czyli Gotenhafen), która była wówczas największą bazą Kriegsmarine i jednocześnie filią stoczni kilońskiej. Niemcy nie chcieli, by wpadł w ręce Armii Czerwonej, więc zatopili go u wejścia do gdyńskiego portu. Spoczywał tu przez sześć kolejnych lat.

2 komentarze

  1. Gratuluję Pani Izabelo. Wiem, ile to dla Pani znaczy i trzymam kciuki! 🙂
    Moja przygoda z Pani twórczością zaczęła się od powieści "Skazy". Już wtedy wiedziałam, że potrafi Pani stworzyć charakterystyczny klimat książki. Czekam jeszcze na "Gotenhafen", by móc rozpocząć przygodę z komisarzem Thiedtke. Wierzę, że przedstawienie uda się znakomicie, bo jest znakomita baza, czyli Pani powieści 🙂
    Pozdrawiam cieplutko 🙂
    Agnieszka.

  2. Dziękuję bardzo 🙂 Tak,to dla mnie ważne i już się denerwuję 🙂 Trzymanie kciuków jest bardzo wskazane!

Skomentuj Izabelazukowska Cancel

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *